Klasyczne wegańskie falafele.
23:37 a falafele wciąż jeszcze czekają na publikację. Kolejny dzień. Zanim zmrużę 2 oko, ostatecznie i do rana (mam nadzieję 😉 spróbuję jeszcze dokończyć i napisać kilka słów tytułem zachęty.
23:37 a falafele wciąż jeszcze czekają na publikację. Kolejny dzień. Zanim zmrużę 2 oko, ostatecznie i do rana (mam nadzieję 😉 spróbuję jeszcze dokończyć i napisać kilka słów tytułem zachęty.
Ich nazwy obijają się o uszy, czytamy o nich wertując książki kulinarne, a kiedy udaje się je spotkać na sklepowej półce, sięgamy po nie z ciekawością i radością dziecka w dniu Bożego Narodzenia. Miałam tak z wakame, sumakiem, edamame. Tak bardzo potrafi czasami ucieszyć dostępność smaków, które chce się wreszcie poznać.
Miałam kiedyś tak, że obiad dla 5 osób gotowałam w 3-4 wersjach, bo a to jeden lubi ryż, drugi woli ziemniaki a trzeci nienawidzi sosów. Było więc i także osuszanie pulpecików z sosu ręcznikiem papierowym, przed podaniem na talerz. Kiedy dzisiaj sobie o tym pomyślę, to – nie wiem, co myśleć 😉 Gdzie ja miałam…
Przez wszystkie te długie zimowe wieczory. Czeka się. I czeka. Żeby już w końcu przyszła. I przychodzi. Wtedy cieszy każdy pojedynczy krokus i pąk. I nim zdążysz się nacieszyć, kwiaty na drzewach rozwiewa wiatr, pszczoły przenoszą się gdzie indziej, a w Bois de Hal nie ma już hiacyntów. Mam takie wrażenie, że każda kolejna wiosna…
Dostałam dziś prezent. Wyjątkowy, oryginalny i jedyny w swoim rodzaju – przyznaję. Przeraził mnie jednak i sprawił, że skakałam po kuchni jak wściekła, tudzież jak podczas mało skoordynowanego treningu cardio z licznymi i intensywnymi wymachami ramion.
Mam takie trzy powiedzenia, których nie lubię / nie trawię choćby nie wiem, co… Jedni powiedzą, że one przecież – prawdę stwierdzają. Ja powiem – one tak brutalnie na ziemię sprowadzają, że ja ich w ogóle znać nie chcę, to nie moja liga, to malkontenctwo w najczystszej postaci.
Każdy wyjazd z domu ma swój rytuał. Rytuał zejścia dziadka do piwnicy. Dziadek Andrzej – czyli po prostu mój tata, przegląda wtedy kuchenną szufladę w poszukiwaniu kluczy do piwnicy i pyta – Co sobie zabierzesz?
Przekonywanie rodziny do niejedzenia mięsa lub chociaż częściowego z niej zrezygnowania, nie jest łatwym zadaniem. I – co tu dużo mówić, jest zajęciem mocno niewdzięcznym. Czuję czasami, jak doktor Judym, lub Cezary Baryka 🙂
Muszę przyznać, że ostatnio moje dziecię wyprowadziło mnie z równowagi. Zaczęło się niewinnie – typowa strategia podjazdowa pt. Może dziś zamówimy pizzę? Przyjmując tradycyjnie, powierzoną mi z dziada pradziada i rodzicielskiego namaszczenia pozycję a la Zawisza Czarny, odparłam najazd fast foodowych naciągaczy.
Kot zasypia w nogach łóżka. Nad ranem organizujemy dyżury, jak do płaczących kiedyś dzieci, kto wstanie wypuścić kota na dwór. Taka odmiana. I kiedy tak myślisz sobie, że umościłaś się u schyłku dnia, jak ten kot i dobrze Ci, słyszysz niesłyszaną i nieśpiewaną całe lata kołysankę. Adam Nowak zaczyna ” Królu mój…” budząc emocje pochowane…