Czasami nie mogę się nadziwić, jak zmienia się nasze codzienne życie. Czasami zmiany, o których nadejściu marzymy (Kiedy te dzieciaki w końcu dorosną???) w końcu nadchodzą, a my – czy to w pośpiechu, braku uważności, lub też pochłonięci gonitwą za czymś innym, dostrzegamy i doceniamy je ze znacznym opóźnieniem. Pewnego ranka, całkiem niedawno, uświadomiłam sobie, że nie muszę już bawić się w strażnika Teksasu, ściągając chłopców z łóżek do śniadania. Sami nastawiają sobie budziki, sami się budzą. Sami schodzą na śniadanie. Ba! Sami biegną na autobus szkolny, na dwie minuty przed jego odjazdem. (Niech żyją asertywni rodzice – nawej jeśli serce im czasami pęka…)
I nawet jeśli okrzyk – Chłopaki wstawać, już czas! – wciąż siłą nawyku posyłam w kierunku piętra co rano, wiem że i tego w końcu nie będę musiała robić. To się po prostu dzieje, a my idziemy dalej. I tylko czasami odwracamy się, spoglądając na krajobraz po bitwach, które staczaliśmy przecież tak niedawno…
To trochę tak jak z piątkiem. Właściwie cieszysz się, że w końcu nastał i jednocześnie – martwisz się, że znowu i że tak szybko. Kiedy zarywasz noce, wstając do budzącego się dziecka, marzysz o tym, by wreszcie urosło na tyle, by rzestać się budzić w środku nocy. A kiedy tak się wreszcie dzieje, ledwie dostrzegasz zmianę usiłując stawić czoła już innym wyzwaniom.
Tak sobie ostatnio rozmyślałam, nakrywając do stołu dla 4, a nie – tak jak ostatnich kilkanaście lat – dla 5 osób. Nasza córka nna uniwersytecie. To naprawdę już? Ledwie przywykłam do zamawiania stolika dla 4, bookowania dla 4 i wyjazdów we 4 a tylko patrzeć, jak kolejny pisklak opuści gniazdo…
Wybaczcie, proszę, jeśli postów ostatnio mniej i nieregularnie się tu pojawiają. Przygotowuję się do startu w maratonie pod koniec października. Pochłania to sporą część – jeśli nie – większość mojego wolnego czasu, który wcześniej poświęcałam Addio i książkom. A propos książek – już wkrótce wpis o książkach z ostatnich miesięcy.
Ciasteczkowy sewon czas zacząć. Przeszukać zamrażarkę w poszukiwaniu resztek dyniowego puree. W końcu czas na nastawienie nowych zapasów właśnie przed nami, czyż nie? Ciacha są śniadaniowe, bo bardzo pożywne, nie użyłam do ich przygotowania chipsów czekoladowych, jak w przepisie oryginalnym, i następnym razem na pewno zastąpię je pekanami. Mam już też w głowie pomysł na kilka innych modyfikacji i zależnie od efektów, chętnie się nim z Wami tutaj podzielę.
Dobrego, powolnego weekendu, Kochani!
Dyniowe ciasteczka śniadaniowe (Pumpkin breakfast cookies)
Składniki:
100 g płatków owsianych
55 g wiórków lub płatków kokosowych
40 g ziaren chia
125 g dyniowego puree
80 g syropu klonowego (można zastąpić płynnym miodem)
75 g masła orzechowego lub migdałowego
1 łyżeczka przypraw korzennych (użyłam 3/4 łyżeczki mielonego cynamonu i 1/4 łyżeczki mielonego kardamonu)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/4 łyżeczki soli
45 g czekoladowych chipsów (zamiast można użyć orzechów)
Przygotowanie:
- Nagrzewamy piekarnik do 175 stopni.
- W misie miksera umieszczamy płatki owsiane i kokosowe oraz chia. Miksujemy – ale nie na drobno.
- Dodajemy dyniowe puree, masło, syrop/miód, przyprawy, proszek, sól i wanilię. Miksujemy do połączenia.
- Dodajemy czekoladowe chipsy i mieszamy do połaczenia.
- Z powstałego ciasta formujemy kulki, które układając na blasze wyłożonej papierem do pieczenia – lekko spłaszczamy.
- Pieczemy 15 minut.
Przepis Natalie z feastingonfruit.
Smacznego!