Opieka nad małymi dziećmi, szczególnie obserwowana z bezpiecznego już dystansu, miała swoje uroki, do których, uświadomiłam to sobie ostatnio tęsknię aż do dziś. Wieczorne kąpiele, długie spacery połączone z samotną włóczęgą po lesie (nie mylić z robieniem nalotów na wszystkie osiedlowe sklepiki i warzywniak w poszukiwaniu łupów, z których gotowało się obiad, gdy dziecię jeszcze dosypiało na balkonie), wieczorne rozmowy i lektury…
Wszystkie te chwile pozwalały mi zawsze odrobinę zwolnić, pochwycić i dostrzec to, co ulatywało tak szybko, posłuchać świata wokół.
Były to też chwile cholernie potrzebne i ważne w zwariowanym życiu młodej matki. Będąc młodą matką (wierzę, że takową się jest, gdy uroków macierzyństwa smakujemy po raz pierwszy, niezależnie od wieku) miałam poczucie stąpania po polu minowym. Nigdy nie było wiadomo, co jeszcze się wydarzy i jak na to należy zareagować. Drobne rytuały tworzone od pierwszych dni narodzin dawały poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że w tym szaleństwie jest metoda, której poznania byłam bliska.
Z tamtych chwil pozostały do dzisiaj już tylko nocne rozmowy i wspólne czytanie książek. Stopień zmęczenia decyduje o wyborze jednego z nich. Czasami łapię się na tym, że wspólne czytanie książek dla dzieci sprawia mi większą przyjemność. Bo jest jak podróż, którą odbywamy razem, odkrywając świat na nowo, z chichraniem się w poduszkę, zadawaniem pytań, na które sama bym nie wpadła i znajdowaniem odpowiedzi absurdalnie prostych i tak bardzo prawdziwych. Że też kreatywność dorosłych w tej materii bywa tak ograniczona…
I choć czasami naprawdę ze zmęczenia chciałoby się raczej wyć do księżyca niż śledzić rzędy liter na kartkach książki, mam nadzieję, że jeszcze długo będę słyszała wieczorem – Poczytasz mi mamo? Nadzieja gasnąca, bo prosi mnie o to już tylko jedno, najmłodsze dziecię.
(Swoją drogą, jaki człowiek był głupi, modląc się w duchu o to, by dzieci same w końcu zaczęły czytać swoje lektury, zanim ty będziesz zmuszona czytać „Spotkanie nad morzem” po raz trzeci…)
Coś drożdżowego chodziło za mną od dawna. Wymyśliłam sobie marcepanowe, bo to ulubiony smak większości rodziny. Można upiec je w małych mufinkowych foremkach lub w keksówce. Jest pyszne w każdej postaci. Polecam gorąco.
Marcepanowe drożdżówki mufinkowe
Składniki:
Na zaczyn:
25 g świeżych drożdży
1 łyżka cukru
2 łyżki mąki
2 łyżki ciepłego mleka
Na ciasto właściwe:
2 jajka
2 łyżki cukru (30 g)
200 ml ciepłego mleka
315 g mąki tortowej
szczypta soli
70 g miękkiego masła
250 g marcepana
Na kruszonkę:
1 żółtko
3 łyżki cukru
30 g masła
6 łyżek mąki
Ponadto:
2 jabłka
opcjonalnie suszona żurawina
cukier puder do posypania przed podaniem
Przygotowanie:
1. Przygotowujemy zaczyn. Drożdże rozcieramy z cukrem, na papkę. Dodajemy mąkę, mieszamy, zalewamy ciepłym mlekiem, mieszamy do dokładnego połączenia. Przykrywamy, odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 20 minut, do podwojenia objętości.
2. Przygotowujemy ciasto. Miękkie masło ucieramy z cukrem, dodajemy pokrojony na mniejsze kawałki marcepan i dalej ucieramy, do uzyskania jednolitej masy. Dodajemy mleko i roztrzepane jajka, łączymy, wsypujemy mąkę, sól, mieszamy do połączenia. Mieszając na wolnych obrotach dodajemy wyrośnięty zaczyn. Łączymy. Przykrywamy ściereczką, stawiamy w ciepłym miejscu na minimum 1 godzinę, do podwojenia objętości.
3. Przygotowujemy kruszonkę łącząc wszystkie składniki, formujemy kulę, wstawiamy ja do lodówki.
4. Wyrośnięte ciasto wylewamy do foremek na mufinki wysmarowanych masłem tylko do połowy wysokości. Odstawiamy jeszcze na chwilę w ciepłe miejsce do ponownego wyrośnięcia.
5. W tym czasie obieramy i kroimy w kostkę jabłka. Żurawinę zalewamy wrzątkiem, po chwili przelewamy na sitko.
6. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 175 stopni.
7. Wyrośnięte mufinki posypujemy owocami i kruszonką.
8. Pieczemy 12 minut bez nawiewu.
9. Studzimy na kratce, przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.
Smacznego!
Jakie apetyczne 🙂 i wszystko w nich jest co uwielbiam
Wygląda apetycznie! 🙂
Przepiekne zdjecia !
zrobię! w ten weekend bo własnie taki wypiek za mną chodzi 🙂
Nie pamiętam, żeby Rodzice mi czytali. Na szczęście Babcia z Dziadkiem nadrabiali z nawiązką 🙂 A kiedy już potrafiłam sama składać literki, targowałam się, ile ja muszę przeczytać, żeby potem móc już tylko słuchać… Ach, to był czasy… 🙂
Za mną też chodzi drożdżowe; jak już ozdrowieję, to się zabiorę 🙂
Wyglądają niesamowicie, a pewnie jeszcze lepiej smakują!
Może odwiedzisz i mój blog? Zapraszam. 🙂 http://wytrawnaslodycz.blogspot.com/