Matoufèt i migawki z wakacji.

Usiadł w fotelu. Przejmujące westchnięcie słomianego oparcia przerwało ciszę.
Jak dobrze…
– Ktoś ukradł nam jeden dzień – rzucił rozpaczliwie szukając potwierdzenia. – Niemożliwe, że już jutro wyjeżdżamy…
– Pamiętam jeszcze, co robiłem wczoraj i dziś. Ale przedwczoraj? Kto pamięta, co robiliśmy przedwczoraj?
Słomiany fotel nadal wzdychał przy każdym nerwowym ruchu pytającego. A może to nadmiar wrażeń skumulowanych w kilku szczęśliwych chwilach?
Pytania, które zawisły w powietrzu jak dym z przypalonej patelni w ślepej kuchni, nie miały natury retorycznej. I mimo,że wszyscy znali odpowiedzi, nikt jednak na nie nie odpowiedział.
Czas było wracać, stawiając czoła niemiłej świadomości końca wakacji. Czas przecieka nam tak przez palce, że czasami nie zostawia nawet śladów, tak trwałych jak choćby obrączka. W pamięci pozostają chwile ważne i te z pozoru przypadkowe, nabierające znaczenia i smaku z czasem, jak wino.
Pamiętam, że tego dnia usiedliśmy jeszcze do matoufèt, prostego ale jakże smacznego i pożywnego tradycyjnego belgijskiego dania. O aksamitnej konsystencji, które zaskakuje i które można modyfikować.  Polecam.

Matoufèt korzeniami sięga jeszcze czasów Średiowiecza. Już wtedy znane było połączenie rozmąconych jajek, mąki i mleka, z dodatkiem boczku. Matoufèt podawano najczęściej na kromce chleba. We Flandrii danie to do dziś nazywane jest po prostu – jajka na boczku, w Walonii jednak darzą je znacznie większą estymą. O czym może świadczyć powołane w Marche-en-Famenne, oficjalne Bractwo Matoufèt.
Jeszcze w XVI wieku matoufèt było daniem spotykanym głównie na wsi. To na ówczesne czasy ekonomiczne danie, z powszechną dostępnością składników, przygotowywało się bardzo szybko, dostarczając niezbędnej energii pracującym w polu.
Według Bractwa matoufèt nie jest ani naleśnikiem (nie obraca się go na drugą stronę) ani też omletem (dodaje się do niego mąkę). We Francji nazywa się go matafan lub matefaim (przepis na matefaim znajdziecie tutaj). Zależnie od lokalnych preferencji niektóre ze składników zmieniają się. W Aywaille, nie dodaje się do niego mleka, zastępując je w całości wodą, w Libramont dodaje się dodatkowo dymkę a w Liège – cukier.
Współcześnie matoufèt związany jest ze świętowaniem końca karnawału. Nie jest już tylko pożywieniem dla spracowanych ludzi, lecz także pokrzepieniem dla uczestników kończących karnawał zabaw ulicznych przeciągających się aż do rana.

Liczne odmiany matoufèt
Często dodaje się do matoufèt chleb (najlepiej czerstwy, bez skórki) namoczony wcześniej w mleku i cukier. Wersję na słodko bardzo lubią dzieci.
Przepis opublikowany w 1514 roku w książce zatytułowanej „Notabel boecxken van cokeryn” podaje jeszcze inny sposób przygotowania. Na wolnym ogniu roztapiamy masło, dodajemy wino i jajka wymieszane wcześniej z cukrem i cynamonem. Jeszcze inne przepisy sugerują zastąpić cynamon imbirem i zrezygnować z cukru.  

Matoufèt
Przepis Bractwa Matoufet z Marche-en-Famenne*
Składniki:
200 g chudego świeżego boczku
1 łyżka mąki
2 filiżanki mleka
1 filiżanka wody
8 jajek
sól i pieprz
Przygotowanie:
1. Podsmażamy powoli pokrojony boczek.
2. Odlewamy wytopiony tłuszcz.
3. Mąkę, jajka, wodę i mleko mieszamy w oddzielnym naczyniu. Ubijamy i doprawiamy.
4. Całość wylewamy na patelnię z boczkiem. Mieszamy aż do ścięcia się masy. Podajemy na gorąco z ciemnym chlebem.
*przepis i informacje pochodzą z książki „La cuisine traditionnelle belge” Marca Declercq.

A to już kilka migawek z wakacji na wybrzeżu Morza Północnego. Uzupełnię je jeszcze dzisiaj.

Życzę Wam dobrego dnia i tygodnia.

Zaczęło się pięknie, od lata dzieliły nas tylko ciepłe kurtki…

Wiosna krzątała się nie tylko po plaży…

Następnego dnia wszystko spowiła mgła. Przyczajony nocą przymrozek pozostawił po sobie liczne ślady na tafli pobliskiego stawu. Kaczki, mewy i rybitwy ślizgały się po niej zadziwione.

Tafla wody traciła resztki cierpliwości, skrzecząc złowieszczo.

Mgła poczynała sobie tak śmiało, że ostatniego dnia zabrakło morza. Po prostu zniknęło w jej otchłani.

I to był znak, że czas wracać do domu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Haarlemie, położonym zaledwie 15 minut drogi pociągiem od Amsterdamu. Czas także wpadł tu na dłuższą chwilę i zatrzymał do dziś.

Urzekały mnie przyozdobione, najczęściej kwiatami, rowery.

Dworzec. Jego secesyjny budynek, który możemy dziś podziwiać, został wzniesiony w 1908 roku.

Wiele tu miejsc zaklętych w czas. Stare antykwariaty, księgarnie czy apteki, jak ta przy ul. Gierstraat 3. Założona w 1849 roku. Wnętrze, gabloty, stare regały i liczne, dziś już tylko eksponaty, wciąż tam są, tworząc wyjątkową atmosferę. I tylko ukryty za starym kontuarem ekran LCD do obsługi nowoczesnej kasy sprzeniewierza się całości. Kupicie tu lubiane w Holandii i znane na całym świecie, choć nie jestem już taka pewna, czy reszta świata tę sympatię podziela, bo ja akurat niekoniecznie – cukierki lukrecjowe w odmianach i formach tak licznych, że trudno byłoby wszystkiego spróbować. I pyszne herbaty, zioła i przyprawy w wielkim wyborze. 
Idąc w prostej linii od starego rynku, na który zarezerwujcie sobie chwilę dłuższą, ulicą Grote Houtstraat natkniecie się na liczne sklepy z serami, słodyczami, winami. Wybór, jak na Holandię, oszałamiający.  

13 comments Add yours
  1. Pamięć o skradzionych dniach wróci z czasem, z oglądaniem zdjęć, a tamte dni nabiorą INNEJ wartości:)I wtedy będzie: A pamiętasz…?I szczegóły, które zapamiętaliście będą u każdego trochę inne…:)
    Ach, te holenderskie rowery…, ach te sery… Zdjęcia aż kipią od pysznego jedzenia:)
    Anno, Twoje matoufèt tak, jak jajecznica mojej mamy, ale ona ja akurat przewraca. Założę się jednak, że smak podobny:)
    Czekam na cd.:)

  2. Ach, to uczucie, że ktoś podkrada dni, że to nie możliwe, czas nie biegnie tak szybko… towarzyszy mi każdego dnia, nawet zwyczajnego…

    Danie bardzo smakowite. Lubię takie. 🙂

    Uściski!

  3. Kochane Moje,
    Ledwie zdążyłam. Obiecana reszta zdjęć z opisami opublikowana, dziękuję Wam za Wasze komentarze i wszystkie dobre słowa. Aniu, Twoje maile dotarły, tylko czekają, aż odpowiem. A ja od przyjazdu wciąż nie mogę z niczym zdążyć. Dobranoc.
    Anna

  4. Prześliczne jest zdjęcie mewy na plaży. No cudowne po prostu. A nawet nie wiedzialam, że ja nieświadomie robię podobne danie. Bo to jak taka rozmącona jajecznia – ja dodaję do swojej dużo mleka i tez wychodzi taka wodnista 🙂

  5. Uwielbiam połączenie jajek i boczku. Takie proste, a takie pyszne zarazem. Nieraz nie trzeba się silić na bardzo wymyślne kompozycje, niektóre składniki naturalnie do siebie pasują i już:)

    A zdjęcia z wakacji piękne. Może i do nas zawita wreszcie wiosna? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *