Wpis o bieganiu pisałam przez wiele kilometrów – liczonych w setkach (czasowo to jakieś 2 lata). W końcu dobiegam do mety. Zatrzymuję się i piszę, a nie tylko układam tekst w głowie w czasie leśnej przebieżki. I może dobrze, że tyle mi to zajęło – bo 2 lata to już jakieś tam doświadczenie, które może uprawniać do zabrania głosu.
Usiłowałam sobie przypomnieć, skąd mi się to bieganie wzięło – bo na pewno nie z mody, tego akurat jestem pewna. I przypomniałam sobie w końcu, jak kiedyś napisałam tutaj (klik), parafrazując hasło Trójkowej audycji, że biegam, bo nie lubię. Wtedy naprawdę tak myślałam i wtedy właśnie podjęłam pierwszą próbę. Z taką oto motywacją:
„Uświadomiłam sobie całkiem niedawno, jak odrętwia i obezwładnia codzienność oparta na bezpiecznych, oswojonych rozwiązaniach. Spadek nastroju? Comfort food! Niepowodzenie? Lampka wina. Codziennie te same skróty, ta sama ścieżka do sklepu, te same korytarze w biurowcu, zadeptujemy własne ślady. I tak bez końca. Postanowiłam zatem w sytuacji wyboru stawiać na to, czego nie lubię lub czego nigdy bym nie wybrała. Stąd wzięło się moje bieganie. Z chęci przełamania się, wyjścia (z twarzą?/z podniesioną głową) z zaklętego kręgu bezpiecznych wyborów. Nie musi być komfortowo, a niech będzie inaczej.”
Ta próba nie zakończyła się sukcesem, robienie czegoś tylko dlatego, że się tego nie lubi – to marna motywacja. Poczucie odrętwienia i obezwładnienia pozostało. Aż przyszedł luty 2017, kiedy to miarka się przebrała. Nic nikomu nie mówiąc (ba! – nie mówiąc samej sobie, żeby było bez postanowień, obietnic i kombinacji, jak się z nich wymiksować), wskoczyłam w adidasy z Lidla (oj, przebieg to one miały – tyle, że przewożone w tą i z powrotem w samochodowym bagażniku), ulubioną bluzę z kapturem i poleciałam przed siebie. Bez gadżetów, zegarka, stanika (yyym, znaczy – sportowego), fancy stroju – jednym słowem bez niczego, z czym biegacze potocznie się kojarzą.
I tak każdego dnia. Wybiegałam z domu w wolnej chwili, bez planów, przed siebie, byle nie za daleko. Pomyślałam sobie, że spróbuję ostatni raz i zobaczę, czy jest mi z tym bieganiem po drodze, czy nie. Jak się nie uda – trudno. Poszukam czegoś innego. Jedyna inwestycja, którą poczyniłam w tym czasie był stanik ze sportowej sieciówki. I biegałam dalej. Aż któregoś dnia, wracając z pracy uświadomiłam sobie, jak bardzo się cieszę, że za chwilę wskoczę w buty i pobiegnę przed siebie. Oznaczało to, że może powinnam biegać dalej. Zaczęłam biegać ze słuchawkami na uszach, stworzyłam sobie swoją własną listę biegową (od tamtej pory mam szczególną słabość do „Mam tę moc”) i założyłam konto na Endomondo.
Byłam w stanie już wtedy przebiec 30 minut bez zatrzymywania się, acz wciąż szerokim łukiem omijałam wszelkie podbiegi. Postanowiłam sobie, że jak tylko uda mi się wytrwać kolejny miesiąc, to w końcu kupię sobie poważniejszy strój biegowy, w tym – buty!
Przełomem okazała się decyzja o wyznaczeniu sobie konkretnego biegowego celu. Wymyśliłam sobie półmaraton w mojej ukochanej Lizbonie. Pomyślałam, że to jest miejsce, w którym chciałabym stawić czoło mojemu pierwszemu biegowemu wyzwaniu. To wyzwanie było moim celem i podstawową motywacją.
Po drodze miałam już na swoim koncie pierwsze 10 km podczas memoriału Van Dama (spłakałam się na mecie, bo wciąż nie sądziłam, że mi się uda) i kilka innych jeszcze 10k.
Nie zapomnę wyprawy po moje pierwsze w życiu buty biegowe, gdy właściciel sklepu, starszy pan, spojrzał na mnie i moje stopy i wiedział wszystko – znał numer buta, którego potrzebowałam, moją wagę i wzrost, wiedział, lepiej ode mnie, co będzie dla mnie dobre. A na koniec wydobył ze swojego kącika medal z memoriału Kusocińskiego z roku 1957 (jeśli dobrze pamiętam). Okazało się, że przez lata był członkiem belgijskiej ekipy olimpijskiej.
Pomyślałam sobie wtedy – teraz już nie ma odwrotu. Półmaraton w Lizbonie – a potem się zobaczy.
To było wyzwanie i wielkie obawy, bo pod koniec października biegliśmy w 34 stopniowym upale. Źle znoszę upały i to właśnie w Lizbonie kilka lat wcześniej zemdlałam na ulicy z powodu gorąca. Kolana odmówiły posłuszeństwa, ale dałam radę i płakałam jak bóbr na mecie, by za chwilę kilka metrów dalej moczyć wody w Tagu.
I ani przez chwilę nie pomyślałam – nigdy więcej. Przeciwnie – wiedziałam, że to początek czegoś większego. Ja – nienawidząca biegać jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej.
Stali czytelnicy Addio wiedzą, że dokładnie rok później pobiegłam maraton w Brugii. Ja – lubiąca biegać jak nie wiem, co.
Nie chciałabym Was tą opowieścią zanudzić. Każdy ma swoją opowieść. Dlaczego Wam o tym piszę? Żeby zachęcić. Nie, nie do biegania! Nie pomieścilibyśmy się na tych wszystkich ścieżkach! Do aktywności. Do znalezienia sobie takiej dziedziny, która to Wam najbardziej pasuje.
Tak sobie pomyślałam, że wcale nie chodzi o to, be ze swojej strefy komfortu wychodzić – a raczej o to, by wciąż tworzyć nowe strefy. Byle tylko nie utknąć jak przejedzony miodkiem Kubuś.
Gdybyście się na taki ruch zdecydowali – mam kilka przemyśleń, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Zanim zaczniesz – daj sobie na luz, usiądź i na spokojnie pomyśl, co chciałabyś robić lub – co potrzebujesz zmienić.
- Zacznij powolutku – teoria małych kroków sprawdza się tu najlepiej.
- Daj sobie czas, i niekoniecznie – inwestuj od razu w nowy sprzęt/ekwipunek – wyznacz sobie do tego limity czasowe.
- Kiedy zdobędziesz przekonanie graniczące z pewnością, że to jest właśnie to, wyznacz sobie cel-wyzwanie, który będzie Cię motywował. Niech to będzie cel i jednocześnie – nagroda, taką dla której warto pokonać trudności i wylać wiadro potu.
- Poszukaj wokół siebie ludzi, z którymi możesz podzielić się dotychczasowymi doświadczeniami, celami, a może pytaniami i wątpliwościami. Otaczaj się ludźmi, którzy już są na ścieżce, na którą Ty wstępujesz, korzystaj z ich wiedzy i doświadczenia. Takich, którzy będą Cię w Twoich dążeniach wspierać, motywować, pomagać.
- Rejestruj swoje osiągnięcia – fajnie jest widzieć, że robi się postępy.
- Mów głośno o swoim celu, o swojej motywacji, tak by Twoja rodzina, bliscy o tym wiedzieli i mogli Ci pomóc.
- Nie zakładaj, że będziesz to robił już wiecznie, a raczej od celu do celu – lub do momentu, gdy znajdziesz sobie inny cel.
- Planuj, ale nie trzymaj się planu za wszelką cenę.
- Nie popadaj w rutynę. Jeśli biegasz – szukaj ścieżek, których nie znasz, daj się ponieść nogom, zmieniaj swoje ścieżki od czasu do czasu – a jeśli masz do dyspozycji na co dzień tylko jeden park – wbiegaj do niego różnymi wejściami, biegaj zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara lub przeciwnie, byle nie popaść w rutynę, a kiedy masz więcej czasu – pojedź do lasu i tam pobiegaj.
- Have fun! Jeśli nie będziesz czerpać z tego przyjemności – to marne szanse, że Ci się uda.
Osiągnąłeś cel? Super! I co dalej? Nie rób sobie przerwy, chwyć byka za rogi i szukaj nowego, w tej czy nowej dziedzinie. Bądź z siebie dumna. Pochwal się nim wszystkim! Masz do tego prawo! Sama na ten sukces zapracowałaś!
PS. Wiecie co? Przypomniałam sobie niedawno, że od zawsze bieganie wydawało mi się takie nudne. Bez celu. Nie widziałam sensu w tym, że biegnę, bo biegnę i już. Musiałam zawsze mieć jakiś cel. Aż w końcu, biegając – ten cel dostrzegłam. Bieganie samo w sobie jest celem – celem, który prowadzi mnie do lepszej kondycji i świetnego samopoczucia, dobrej energii i w końcu – zdrowia. Zamieńcie bieganie na jakąkolwiek inną aktywność sportową – działa tak samo. Sama w sobie jest celem!
Powodzenia!
Gratuluję, zazdroszczę i … dziękuję!
Droga Justyno,
dziękuje serdecznie 😉
Z biegowym pozdrowieniem – Szerokości zycze
Ania
Podziwiam, ja się przymierzam do biegania już kolejny rok
Droga Maniu,
trzeba chyba do tego dojrzeć. Wreszcie spróbować i zobaczyć a wtedy może – nic Cie juz nie powstrzyma 😉
Trzymam kciuki!
Naprawde warto sprobowac,
Serdecznosci moc
Ania
Tez rozpoczelam przygode z bieganiem przed 3 laty, maratonow nie biegam, ale biegam prawie codziennie ok.6km i to jest moja duma i sukces i zdrowie.
Aniu zginelo mi konto instagramowe, moze uda sie odzyskac. Pozdrawiam Ewa / SilBoll /
Brawo Ewa!
I ja jestem z Ciebie dumna 🙂 Pięknie!
PS. Sprawdziłam właśnie – ja widzę Twoje konto na IG…
Pozdrowienia serdeczne!
Ania
Gratuluję wytrwałości,miło się czyta.