Dwie zmienne czasu. Czekanie i pośpiech. Pośpiech i czekanie. Pomiędzy nimi – spóźnienia, moje, nie moje, nasze. Równia pochyła lub prosta, niezliczone wektory i jeden stały punkt odniesienia – dom, my, rodzina, nasze życie. Tu jakby prawa czasu tracą swą moc. Bo jeśli czekanie – to nie nerwowe, jak na czerwonym świetle, tylko z kubkiem gorącej herbaty z cytryną, dosłodzonej do granic możliwości, tak, jak lubisz, lub z gorącą zupą, znowu pomidorowa… A jeśli pośpiech to po to tylko, by zwolnić łazienkę, kolejka się już ustawia. Skończyć odrabiać lekcje, by móc się jeszcze pobawić i pobyć razem. Nasze miejsce na ziemi, gdzieś między południkami godzin wypełnionych zajęciami i równoleżnikami dni tygodnia trochę do siebie podobnymi w swej powtarzalności.
Jechałam samochodem. Zatrzymałam się na skrzyżowaniu. Przede mną samochód. Widzę kobietę, która, przeglądając się w lusterku, nakłada na twarz sypki puder, machając pędzlem szybkimi, sprawnymi ruchami. Uśmiecham się do niej, choć ona nie może tego zobaczyć. Mam jeszcze spokój w głowie, który zabrałam ze sobą z domu razem z rękawiczkami. Nie wystarczy go na długo, wiem. Ale kiedy wrócę on będzie na mnie czekał. Kobieta dalej się maluje. Wyciąga szminkę. Zielone. Jestem pełna podziwu, zdążyła jeszcze wrzucić kierunkowskaz. Ja przecież też tak robię. Wiem, które światła mają jaką częstotliwość i tryb zmiany. Spieszę się albo czekam. Staram się, bardzo staram się nie spóźniać. Czekam wytrwale, świadomie, nieświadomie. Różnie. I naiwnie myślę, że tak wiele ode mnie zależy.
Ten chleb mnie zaskoczył. Wymyśliłam go sobie, bo potrzebowałam czegoś do kawy. Czegoś, co mogę sobie pokruszyć na spodku przy filiżance lub zatopić na moment w kubku gorącej kawy z mlekiem. Zajadać powoli, codziennie po trochu. Czegoś co syci i pachnie już świętami. Zaskoczył mnie bo wyszedł właśnie taki. Nie jest twardy ani zbity, nie jest też za słodki. Jest za to lekki, pełen smaku i kruchy. Upieczony w niedzielę wciąż jest tak samo świeży. Zostało jeszcze kilka kawałków. Na jutro.
Chleb piernikowy. Albo. Pain d’épices.
Składniki :
Na zaczyn drożdżowy:
16 g świeżych rożdży
3 łyżki ciepłego mleka
2 łyżki cukru
3 łyżki mąki
Następnie:
220 g mąki orkiszowej
75 g mąki ziemniaczanej*
10 g przyprawy do piernika
2 jajka
115 g brązowego cukru
115 g masła
1 łyżka melasy
80 g ciepłego mleka
70 g miodu
Przygotowanie:
1. Przygotowujemy zaczyn. W miseczce rozkruszamy drożdże, zasypujemy je cukrem, mąką i zalewamy mlekiem. Mieszamy na papkę. Odstawiamy w ciepłe miejsce na 20 minut.
2. Mieszamy razem mąki i przyprawę do piernika. Rozpuszczamy masło. Podgrzewamy mleko z melasą.
3. Ubijamy mikserem jajka z cukrem na gęstą, puszystą masę. Odstawiamy mikser. Dodajemy do niej mleko z melasą. Mieszamy drewnianą łyżką lub kulą. Dodajemy wymieszaną mąkę i rozpuszczone masło, następnie zaczyn, na końcu miód. Mieszamy tak, aby jak najbardziej napowietrzyć ciasto, zagarniając ciasto od spodu do góry. Ciasto nie jest gęste, nie przejmujmy się jednak tym, pieczemy przecież w foremce.
4. Odstawiamy w ciepłe miejsce. Po 1,5 – 2 godzinach przekładamy do keksówki, o wymiarach 22×10 cm, wysmarowanej olejem i wysypanej mąką. Odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Kiedy ciasto sięgnie brzegów foremki jest gotowe do pieczenia.
5. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 160 stopni.
6. Chleb wstawiamy do piekarnika gdy ten osiągnie temperaturę 100 stopni. Pieczemy 30-40 minut.
7. Przed pokrojeniem musi wystygnąć. Możemy je podać polane gorącą czekoladą deserową i posypane orzechami.
* pomyliłam się rano wpisując 220 g mąki tortowej i 75 g orkiszowej. Powinno być tak, jak już zmieniłam, czyli 220 g mąki orkiszowej i 75 g ziemniaczanej. Roztargniona jestem, przepraszam.
Smacznego!
Czekam!
pięknie wygląda 🙂
Cudowny Aniu… Juz wyobrazam sobie jak musi pachniec. Bo ze smakuje wspaniale to wierze na slowo 🙂
Usciski.
Niesamowity kolorek 🙂
Ostatnimi czasy moje życie to też był jeden wielki pośpiech. A potem przychodził weekend:) Dom, Rodzina, kubek gorącej herbaty – właśnie takiej słodkiej, z cytryną… dokładnie takiej, o jakiej piszesz:)
Teraz jest chwila oddechu:) taka troszkę dłuższa, choć jednak chwila…
A chleb wygląda przepięknie. Od razu myślę o Świętach!
ciekawa jestem jak pachnie… i jak smakuje, próbuję sobie to wyobrazić, ale chyba lepiej będzie jak go upiekę:)
Aniu, piękny ten chleb. Musi wspaniale pachnieć. CHętnie bym sobie taki zjadła do kawki.
Pozdrawiam Cię:)
Noo, "łyknę" kilka kęsów
:))
U mnie pierwsza spokojna godzina poniedziałku, ale za chwile przyjdzie pośpiech, bo… albo inaczej nie potrafię, albo świat mnie do tego zmusza…
A chleb wygląda tak, ze chce go się kruszyć na duże kawałki do tej kawy i zajadać ze smakiem:).
Wielu chwil wytchnienia, Kochana!