„Isaiah Berlin odłożył książkę na stolik i powiedział codziennie czytam i codziennie uświadamiam sobie, jak wiele mi zostało do przeczytania. A od czasu do czasu wracam do poprzednich lektur, ale czytamponownie tylko te książki, które rzeczywiście zasługują na ten przywilej.
– A co decyduje o przyznaniu tego przywileju? – Teraz Bernatupodobnił się do Adriana.
– Umiejętność wywoływania fascynacji czytelnika; podziw dlainteligencji, jaką odnajduję w ponownie czytanej książce, lub dla piękna, którez niej emanuje. Chociaż w powrocie do już przeczytanych książek jest pewna
sprzeczność.
sprzeczność.
– Co masz na myśli, Isaiah – wtrąciła się tante Aline.
– Książki, która nie zasługuje na ponowne przeczytanie, nie warto było czytać w ogóle. – Spojrzał na swoich gości (…) ale dopóki jej nie przeczytamy, nie wiemy, czy zasługuje na drugie czytanie. Takie okrutne jest życie”.
To książka przedziwna. Przypominająca momentami kilku innych bliskich mi autorów i jednocześnie jedyna, wyjątkowa. Nikt dotychczas takiej książki nie napisał… Wielowątkowa i jednocześnie na jeden temat.
Nie daje zasnąć późno w nocy, po to, by obudzić w jej środku,w niepokoju o kolejne słowa, które w następnej linijce mogą przenieść Cię, w ramionach narracji, o całe wieki wstecz, stawiając znaki równości pomiędzy wydarzeniami odległymi od siebie o stulecia.
To książka o tym, że wszystko w jednej chwili może nam zostać odebrane. Wszystko, bez wyjątku, to, co posiadamy i w czego posiadaniu jesteśmy, każde z nich z osobna, pojedynczo, konsekwentnie, pozostawiając nas bezradnymi, w rozpaczy, chorobie, szaleństwie, nienawiści.
I jednocześnie o tym, że posiadając wszystko żyć nie potrafimy, nie potrafimy być szczęśliwi, bo nie urodziliśmy się po to, żeby nimi być.
Planowałam sobie jej lekturę na wakacje, kiedy w założeniu mam mieć więcej czasu. Leżała tak miesiąc, może dwa, w pobliżu, była jedną z pierwszych rzeczy, które widziałam po obudzeniu i w każdym momencie wejścia do sypialni: kusiła i jednocześnie trochę odpychała, onieśmielała objętością. Wystarczyła chwila nieuwagi, powiedziała sobie zajrzę do niej tylko na chwilę, przeczytam tylko pierwszą stronę, zobaczę… i przepadłam po pierwszym zdaniu. Nie potrafiłam już jej odłożyć i zapomnieć na jakiś czas.
To książka, w których słowa żyją własnym życiem, według reguł podyktowanych przez autora. I niby zawsze tak jest, a jednak nie. Bo nagle reguły sprzeczne z tymi, do których przywykliśmy, wydają się najbardziej naturalne, a słowa żywe, pełne emocji.
„Wyznaję” Jaume Cabré
Dorsz w sosie estragonowym
Składniki:
400 g świeżego dorsza bez skóry
sól, pieprz, sok z limonki lub cytryny, trybula, zielona pietruszka
Na sos:
1 łyżka oliwy
1 łyżka posiekanego drobno czosnku
5 łyżek białego wina (użyłam Pinot Blanc)
1 łyżka posiekanego drobno świeżego estragonu
1 łyżka gęstej śmietany do sosów
1 łyżka masła
2 łyżeczki miodu
2 żółtka
2 łyżki wody
sól, pieprz
Przygotowanie:
1. Nagrzewamy piekarnik do temperatury 180 stopni.
2. Oczyszczoną, osuszoną rybę układamy na dużym kawałku folii aluminiowej. Posypujemy solą i pieprzem, skrapiamy sokiem z cytryny, układamy na wierzchu łodyżki pietruszki, posypujemy trybulą. Zawijamy możliwie szczelnie ale nie ciasno. Aromaty muszą móc krążyć wewnątrz. Wstawiamy do piekarnika, pieczemy bez nawiewu 20 minut.
3. W połowie pieczenia ryby przygotowujemy sos.
4. Na oliwie podduszamy czosnek, nie może zbytnio się przyrumienić. Zalewamy go winem, zwiększamy moc silnika odparowujemy , tak, aby płynu pozostało mniej więcej 2 łyżki. Dodajemy masło, miód, estragon i śmietanę. Mieszamy dokładnie. Zmniejszamy gaz. Dodajemy żółtka, mieszamy energicznie, zdejmujemy z palnika. Dodajemy gorącą wodę, mieszamy ponownie, doprawiamy solą i pieprzem, podajemy natychmiast razem z chrupiącymi ziemniaczanymi
talarkami.
talarkami.
Smacznego!
smaczny pomysł:)
Kochana, ja ją potraktowałam TAK SAMO…! Zostawiłam. Położyłam pod stosem książek na szafeczce przy łóżku i mówiłam " Sięgnę po nią jak już przeczytam wszystkie, które tu leżą…" I miałam przeczytać tylko wstęp…:). Jeszcze jednak nie skończyłam:)
Z estragonem świeżym może być ciekawie:). Ja ostatnio wciąż flądry wsuwam. Buziaki na sobotę!!!!
Pycha pomysł, koniecznie muszę wypróbować 🙂
Bardzo ładnie podane, wygląda naprawdę bardzo zachęcająco: )
Och, ten dorsz musi być po prostu przepyszny! 🙂