Na stole w ogrodzie ląduje misa z mizerią. Pachnie koperkiem. Za nią talerz z pieczonym kurczakiem, do koperku dołącza zapach czubrycy. And last but not least maślane ziemniaki, okraszone koperkiem oczywiście. I nie, nie ma kompotu z rabarbaru. Jest za to, znak czasu – dzban domowej, cytrynowej ice tea.
Cud-mąż w uśmiechach. I kiedy po raz kolejny zachwala obiad, co i mnie samej wydaje się z lekka przesadzone, bo w sumie cóż to takiego nadzwyczajnego, w dodatku niewielka w tym moja zasługa, zdziwionym spojrzeniem karci go latorośl najstarsza. I wtedy już rozumiem jej reakcję i spieszę z wyjaśnieniami.
– Bo wiesz, kochanie. Tacie ten obiad smakuje dzieciństwem. Kiedy byliśmy dziećmi, to latem jadło się właśnie takie mizerie i młode ziemniaki z koperkiem, a już pieczony kurczak był największym rarytasem.
– Ty jesz skórkę? – przerywa środkowy?
– No przecież! Jest najlepsza! – odpowiada mu najmłodszy. – nie jesz swojej, to daj, ja zjem.
– … i dlatego, tak dzisiaj tacie ten obiad smakuje. Dla Ciebie to nic nadzwyczajnego. Ty będziesz miała inne wspomnienia.
– Mhmm… – podchwyca córka pierwsza – pieczeń rzymiańska…
(Pieczeń rzymiańska, to oczywiście pieczeń rzymska, ale tak ją od zawsze u nas w domu nazywają dzieci) Przepis znajdziecie tutaj – polecam gorąco.
Wieczorem rozmyślam sobie o tych wspomnieniach z dzieciństwa. O tym, jak proste gesty, słowa czy w końcu posiłki – zapadają w pamięci naszych dzieci i wędrują z nimi w świat. I wspominam sobie też, jak mój tata, który w czasach mojego dzieciństwa nie gotował nigdy i w ogóle, a i dziś jest zapraszany do kuchni w charakterze pomocnika kuchennego, przygotowywał mi od czasu do czasu śniadanie – zalewajkę. Była to czerstwa, porwana bułka pszenna, posypana cukrem i zalana gorącym mlekiem. Lubiłam patrzeć, jak kawałki bułki pęcznieją od ciepłego mleka i najbardziej oczywiście cieszyły mnie te kęsy, które miały na sobie najwięcej cukru, oczywiście. Jakież to było dobre. Do dzisiaj robię sobie czasami takie śniadanie, zresztą świetny sposób na wykorzystanie czerstwego pieczywa.
Kiedy następnego dnia cud-mąż usiłuje namówić dzieciaki na ryż z cynamonem, wiem, że im nigdy nie będzie smakował tak, jak smakował nam. Ale to nie jest myśl, która mnie zasmuca. Taka to dynamika i prawo czasu. Naturalna kolej rzeczy a i motywacja, by starać się zawsze, więcej i bardziej, wciąż szukać, coś tworzyć. Nigdy nie wiesz, czy zwykły makaron, który właśnie przygotowałaś, nie stanie się Tym makaronem, Mamo, który zrobiłaś mi kiedyś, no nie pamiętasz?
Dziś polecam Wam ciasto, które mnie przeniosło w inny wymiar czasu – to rumuńskie ciasto maślane zwane gniazdem os. Mnie urzekło. I wiecie, co? W zasadzie ucieszyło mnie, że ten klasyczny, lekko starodawny smak, nie znalazł tak wielu amatorów. Mogłam zjeść je sama. Co mi tam, zresztą i tak, powstrzymać się nie mogłam.
Gniazdo os
500 g mąki
20 g świeżych drożdży
2 żółtka
szczypta soli
300 gramów cukru
torebka cukru waniliowego
150 gramów masła
600 ml mleka
Przygotowanie:
- Drożdże rozrabiamy ze 100 ml ciepłego mleka, 1 łyżeczką cukru i 2 łyżkami mąki. Przykrywamy, odstawiamy w ciepłym miejscu.
- Z mąki, żółtek, zaczynu i 300 ml mleka wyrabiamy ciasto.
- Odstawiamy do wyrośnięcia na 30 minut.
- Masło ucieramy ze 150 g cukru na masę.
- Gdy ciasto wyrośnie rozwałkowujemy je cienko, rozsmarowujemy na nim masę z masła i cukru.
- Zwijamy w rulon, kroimy go na kawałki o szerokości trzech centymetrów.
- Układamy nadzieniem do góry na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.
- Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 220 stopni przez 45 minut, przez pierwsze 20 minut ciasto powinno być przykryte papierem do pieczenia, by góra nie przypaliła się.
- Resztę cukru rozpuszczamy w pozostałym mleku i zalewamy ciasto, pieczemy aż ciasto stanie się złote.
Przepis znalazłam tutaj. Śnieżko, dziękuję za pyszną inspirację.
Smacznego!
o tak! takie ciasta mogę jeść na śniadanie, obiad i kolację… niestety moja rodzina takowe uwielbia więc muszę się dzielić…
i ja często wspominam smaki mego dzieciństwa, mama miała mistrzostwo w mielonych choć nienawidziła gotować 🙂
Też pamiętam taką zalewajkę z czerstwej bułki. Jak sobie taką na śniadanie robię, C. patrzy na mnie jak na wariatkę i się pyta, jak coś takiego w ogóle można jeść. Tak samo jak chleb z masłem i szczypiorkiem albo koncentratem pomidorowym i cebulką 😉
A ciacho wygląda wspaniale; u mnie drożdżowe zawsze ma wzięcie, więc musiałabym się podzielić…