Jakuba Milszewskiego i Kamila Sadkowskiego mogłabym swobodnie wyobrazić sobie jako mocno posuniętych w latach, bezzębnych jegomościów, gdyby nie ich zdjęcia umieszczone na obwolucie książki. Z całą pewnością na gastronomi zjedli zęby. I to się czuje. Właśnie dlatego ta książka wciąga. „Gastrobanda” jest mimo wszystko lekkostrawna, choć niektóre jej fragmenty mogą być trudne do przełknięcia – na pewno jednak -nikomu nie zaszkodzi. A z całą pewnością może pomóc. Komu? O tym za chwilę.
„Gastrobanda” kipi od anegdot, historii, opowiastek i horrorków, z których dla czytelnika (choć nie tylko dla niego) wynikają liczne przestrogi. Może dlatego i ja winna Wam tu jestem na samym początku przestrogę, jakiej we wstępie udzielili autorzy – zachowajcie dystans i przymrużone oko, wy którzy zasiadacie do lektury „Gastrobandy” klnie się tutaj i używa wulgaryzmów z szewską pasją, która – jak tłumaczą autorzy jest powszechna nie tylko w gastrobranży. Wszędzie, gdzie ciśnienie rozsadza gwizdek klnie się bez opamiętania. To może przeszkadzać na początku lektury (mnie przeszkadzało), ale też trzeba przyznać – być może bez tego książka z całym jej przekazem straciłaby wiarygodność, szczególnie w oczach męskiej części czytelników. (Sorry, Batory – czasami miałam wrażenie niepotrzebnego epatowania wulgaryzmami).
Jaki jest ten przekaz? W skrócie mówiąc – Kliencie restauracji/pubu/baru/knajpy – bądź świadom! (I trochę – porzuć złudzenia.) A Ty – facecie po trzydziestce, który marzysz o otwarciu własnej knajpy – w szczególności! Porzuć (przynajmniej na chwilę) marzenia o jej założeniu, przeczytaj sobie „Gastrobandę” a potem sprawę jeszcze raz przemyśl.
Dla kogo jest „Gastrobanda”? Przede wszystkim dla Klientów wszelakich gastroprzybytków, ale też dla: kandydatów na kucharzy, barmanów, kelnerów, pomywaczy, właścicieli restauracji, dostawców, hurtowników oraz nauczycieli w szkołach kucharskich. Podkreślam – kandydatów, bowiem Ci, którzy już są częścią bandy, są świadomi jej, nazwijmy to – uroków. (Zakładam także, że oni już tę książkę przeczytali).
Książka została skomponowana tak, by poświęcić każdemu, specyfice jego pracy i charakterystycznym bolączkom, osobny fragment, od pomywacza, na szefie kuchni kończąc. Przemyślana kompozycja jest mocną stroną tej książki. Choć muszę tu przyznać, że mnie, jako przeciętnego bywalca restauracji niektóre części książki niespecjalnie zainteresowały (szczególnie rozdział trzeci poświęcony dostawcom). Lekki styl autora i zabawne opowieści nie pozwoliły mi jednak odmówić sobie ich lektury.
Dlaczego wśród szefów kuchni jest tak mało kobiet? Na to pytanie autorzy mają naprawdę wiarygodną teorię. I wiecie co? Będę się nią od teraz posługiwać. Padają dwie przyczyny, przychylam się w pełni i z sympatią do tej pierwszej. Jeśli chcecie poznać drugą – zapraszam do lektury książki.
„Mnie się jednak wydaje, że to raczej kwestia życia rodzinnego. Kobiety wolą więcej czasu poświęcić dzieciom, domowi. Trudno jest im tak po prostu zniknąć na kilkanaście godzin w pracy. Nie chcą oddać się robocie do tego stopnia. Facet poświęci się pasji albo idei bez reszty – widać to choćby na wojnach, ale także na kibolskich ustawkach. Są tacy, którzy twierdzą, że kobiety po prostu gorzej gotują, ale to bzdura. Panie potrafią świetnie gotować i na dobrą sprawę większość z nas wychowała się na domowym jedzeniu, które przyrządzała matka. I wielu do dziś uważa, że tamtym smakom z dzieciństwa nic nie dorówna.” Trudno odmówić racji takim argumentom, prawda? Choć mam wrażenie, że i to się zmienia. Dla coraz większej ilości kobiet kariera, gwiazdki, laury są ważniejsze niż życie rodzinne i potrafią się nim poświęcić, osiągając sukcesy.
Wiedzieliście, co jest dla kelnera największą obrazą? Albo też, co wkurza obsługę restauracji czy też – jakie jako klienci restauracji mamy prawa? Część z Was odpowie zapewne, jak ja – zasadniczo tak, ale… No właśnie, dobrze jest pozbyć się wątpliwości i nabyć pewności, które mogą uczynić nasz pobyt w restauracji przyjemniejszym dla obu stron. Konfliktu? Miałam chwilami wrażenie, że relacje klient-restauracja przedstawiane były właśnie w takim kontekście. Zgoda, i przyznają to autorzy, pisanie o sytuacjach idealnych byłoby pozbawione tych smaczków, dla których sięga się po tę książkę. Przecież to właśnie w ich poszukiwaniu sięga się po opowieść o kulisach Polski restauracyjnej. Dystans, dystans potrzebny od zaraz.
Ciekawym fragmentem „Gastrobandy” był ten opowiadający o typach gości restauracyjnych, naprawdę bardzo fajnym „Marzenia o posiadaniu knajpy”, gorzkim – ten o stanie edukacji kulinarnej. Środowisko kulinarne już od jakiegoś czasu sygnalizuje konieczność głębokich zmian w tym temacie.
Porównania z „Kill grillem” Anthony Bourdain’a są chyba nieuniknione. Przyznać muszę jednak, a nie zdarza mi się to prawie wcale – „Kill grilla” nie przeczytałam do końca ani też nie sięgnęłam po jego kontynuację. Siłą „Gastrobandy” jest jej osadzenie w polskich realiach, głęboka znajomość tychże i styl opowieści. Okraszone – czasami kpiną, sarkazmem, ironią, żartem, złośliwością.
Na koniec nie mogłam podarować sobie zacytowania Wam jednego jeszcze fragmentu. Chwilami, zwłaszcza tam – gdzie autor nie posługuje się wulgaryzmami, spod jego pióra wychodzą perełki takie jak ta poniżej. Smakowitej lektury!
„Restauracja to nie jest biznes, dzięki któremu po trzech tygodniach od otwarcia zajedziesz na Stadion Dziesięciolecia jaguarem i w butach z krokodyla pastowanych tak, że widać w nich sens życia tak, wiem, że Stadionu Dziesięciolecia już nie ma, ale jakoś mi pasował do ogólnej koncepcji nowobogackiego restauratora”.
„Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz cos zjeść.” Jakub Milszewski, Kamil Sadkowski, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot – Warszawa 2016
Aniu dziękuję za tą recenzję:-), mimo wulgaryzmów, o których piszesz bardzo zachęciłaś mnie do lektury:-)
Olimpia, moge podzielic sie z Toba moim egzemplarzem 🙂
Buziaki
Anna
Przeczytam 🙂
Jako początkujący cukiernik, powoli wkręcam się w ten dziwny świat; ciekawa jestem, jak widzą go inni 🙂