Podjeżdżam pod miejscową stację. Już na mnie czeka, widać pociąg przyjechał wyjątkowo o czasie. Jasne dżinsy, dwustronna sportowa kurtka, założona akurat na moją ulubioną stronę. Za jedyny bagaż ma plecak, a w ręce siatkę – pewnie z praniem 🙂 Brzmi to trochę jak portret pamięciowy, ale zupełnie nim nie jest… w mojej pamięci widzę go jako sześciolatka, w kaszkiecie w kratkę, na hulajnodze, z torbą przerzuconą przez ramię i nie potrafię wciąż, pomimo upływu wielu lat, myśleć o nim inaczej…
Czy ten przystojny młody facet, w czapce z daszkiem, którą kupiłam mu niedawno to naprawdę ta sama istota, którą woziłam w wózku na spacer po Puszczy Bukowej? To, co ich łączy – pomyślę sobie później, to zamiłowanie do wszelakich nakryć głowy. I moje wspomnienia, jak sploty lub ogniwa wszystkich tych chwil, które – teraz, gdy go nie ma – powracają w formie migawek, tuż pod powiekami…
I wygląda na to, że JUŻ WIE. Jak to jest być osobnym. Odłączyć się od stada. Zejść ze ścieżki, którą do tej pory podążało się gromadą i wybrać swoją własną. Samostanowić. Na śniadanie ugotować sobie jajka, które wcześniej trzeba było sobie kupić. I w ogóle – wcześniej jaszcze to zaplanować, przemyśleć. Nie móc zrzucić na nikogo winy, że przespało się zbyt wiele drzemek, bo nikt cierpliwie (mniej lub bardziej) nie będzie ci suszył głowy, że się spóźnisz…
Przynajmniej tak ci się wydaje. Bo słyszysz w jego głosie tę nutę pokory. A więc to tak jest? I tak już teraz będzie? Wszystko, co było pewne, znajome i oswojone jako własne, nagle – obserwowane z innej perspektywy, czyni z domownika gościa, uczy dystansu, tak potrzebnego, by oswajać własne przestrzenie i określać nowe terytoria.
A ty wiesz, że możesz tylko czekać, aż z wszystkim tym sobie poradzi, sam, oswoi i zaakceptuje. To część procesu, w którym będę już tylko obserwatorem. Czułym obserwatorem…
Kręci mi się w oku łezka. Bo te wspomnienia, które powracają, przedziwnie natrętne, bo nie jakoś specjalnie przywoływane, przybywają jakby na ratunek, a tymczasem, bywają jednak bolesne, świadomością czasu, który upłynął, za szybko, za intensywnie. Pamiętam, jak jako mały chłopczyk wołał – Pocze, pocze! gdy domagał się, by na niego poczekać. Do dziś wszyscy w rodzinie używamy tego właśnie skrótu. Tylko, że teraz to on goni, i nie czeka. Może jeszcze ogląda się przez ramię, czy jeszcze tam stoimy, wpatrzeni. Ale już ruszył w świat. Synek pierwszy.
Jak widać, wakacje przyniosły w naszym domu poważne zmiany. W kuchni także, a może raczej – na moim talerzu. Nie sposób dłużej ignorować faktu, że z glutenem i laktozą to jednak mi nie po drodze. Finies les vacances. Trzeba sobie w końcu odmawiać tego, co niekoniecznie mi służy. Z pomocą przyszła książka Ewy Ługowskiej „Misa mocy 2. Dieta eliminacyjna i dla alergików,” o której bardziej szczegółowo napiszę Wam wkrótce, a z której to przepis na idli, które jest zamiennikiem chleba, postanowiłam przetestować.
W smaku przypomina mi dobry chleb i jest wilgotne. Trudno uwierzyć, jakie są jego składniki. I tylko – brakuje mi w nim odrobiny soli. Warto przygotować je sobie z podwójnej porcji i jeśli mamy miejsce w zamrażarce – zamrozić na później. Byłam lekko sceptyczna, a okazało się bardzo smaczne i zaskakująco podobne w smaku do pieczywa tradycyjnego. Polecam! A przepis, za autorką, podaję poniżej.
Idli
Składniki: na 8 sztuk o średnicy 8-10 cm
1 szkl. ryżu basmati
1/2 szkl. czerwonej soczewicy
1/2 łyżeczki sody
olej do posmarowania kokilek
Przygotowanie:
- Soczewicę i ryż wsypujemy do oddzielnych naczyń i zalewamy wodą w proporcjach 1:3. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy w kuchni na 24 h.
- Odlewamy prawie cała wodę i przekładamy do kielicha, blendujemy. W masie powinny pozostać delikatne grudki.
- Przelewamy ciasto do ceramicznej lub szklanej misy, przykrywamy talerzem i odstawiamy na kolejne 12 h, żeby sfermentowało. Po 12 godzinach powinny pojawić się na nim pęcherzyki.
- Przygotowujemy garnek do gotowania na parze, nagrzewamy.
- Do masy dodajemy sodę i dokładnie mieszamy.
- Kokilki możemy wyłożyć papierem do pieczenia lub wysmarować dokładnie olejem, nakładamy do nich masę do 1/3 wysokości foremek. Wstawiamy kokilki do garnka, całość przykrywamy i parujemy przez 20 minut.
- Gotowe wyjmujemy z foremek, studzimy i przechowujemy w lodówce w szczelnie zamkniętym pojemniku.
- Świetnie smakują przekrojone na pół, odgrzewane na patelni, na oliwie z dodatkiem odrobiny soli i/lub kminu rzymskiego.
Smacznego!
Jakie świetne, chętnie je zrobię
Polecam! Tylko koniecznie masę trzeba dosolić,
Pozdrawiam serdecznie
Ania
Ojej…. nikt tak pieknie nie pisze jak Pani. I mnie sie lezka w oku zakrecila. Cudownie, ze Pani znow jest. Dziekuje za piekne i cieple wpisy i za super przepisy 😀
Kochana Inko,
oj znalazłabym wiele osób, które piszą piękniej, ja tylko staram się opisać moje własne emocje – bo także w ten sposób radzę sobie z nimi…
Bardzo Ci serdecznie dziękuję za ten komentarz i cieszę się, że moje tu działania służą konkretnym osobom, któych istnienia nie muszę sobie już wyobrażać, bo są tu i dają o sobie znać w komentarzach 🙂
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie,
Ania
Podpinam się pod komentarz Inki rękami i nogami. Mój syn ma 17 lat i już zaczynam czuć nieuchronność tego co się zbliża… Pozdrawiam
Droga Justyno,
bardzo serdecznie dziękuję Ci za komentarz. Wiele dla mnie znaczą te słowa i świadomość wspólnoty doświadczen, która zbliża ludzi. Dobrze jest wiedzieć, że przeżywamy pewne sprawy podobnie, wtedy – jakoś lżej…
Będzie dobrze – dzieci dorosłe stają się partnerami a to też jest fajne 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Ania