Uff… zdążyłam! Dzięki lekturom lutego miesiąc upłynął mi bardzo melancholijnie i raczej nieśpiesznie.Wszak dobieranie lektur, zależnie od nastroju, to nic nowego. Połowa książek to opowiadania, po które nie sięgam zbyt często. Te jednak są naprawdę wyjątkowe.
Wróciłam do moich ulubionych autorów Elisabeth Strout i Michaela Crummeya. W przypadku tej piewszej, będą miała jeszcze okazję powrócić, wznowiono bowiem Olive Kitteridge, jeśli zaś chodzi o Crummeya pozostaje mi już tylko trzymać kciuki za autora i jego wenę… Polecajcie mi proszę Wasze ulubione książki, bardzo chętnie się zainspiruję. No dobrze, muszę jeszcze tylko zaznaczyć, że namówienie mnie do przeczytania kryminału jest prawie niemożliwe 🙂
Elisabeth Strout „To, co możliwe” Wydawnictwo Wielka Litera 2017
Kolejna subtelna, skupiona na emocjach i zwyczajny, życiu książka Strout. Tym razem – zbiór opowiadań ilustrujących przeżycia niektórych bohaterów „Mam na imię Lucy”. Uwielbiam ten niespieszny rytm opowieści, sposób opowiadania o sprawach trudnych i bohaterów, którzy wzbudzają sympatię niezależnie od wyborów, które podejmują – bo są w tym błądzeniu i poszukiwaniu – zwanym życiem, nam podobni. Nie jestem zwolenniczką porónywania dzieł tego samego autora (w ogóle zwolenniczką porównywania nie jestem) dlatego powiem, że ten kto „Lucy” nie czytał, spokojnie może sięgnąć po „To, co możliwe” ale nieprzeczytanie żadnej z nich to już poważna strata.
Lucia Berlin „Instrukcja dla pań sprzątających” Wydawnictwo W.A.B. 2017
Czytałam już kilka opinii, w których autorzy dawali świadectwo zdziwieniu. Bo zmylił ich tytuł. Trzeba to przyznać – bardzo zachęcający i wiele mówiący. Tymczasem – to tytuł jednego z wielu opowiadań zamieszczonych w tomie. Opowiadań, które po raz kolejy przekonały mnie, że każdy ma w swoim życiu do opowiedzenia jakąś opowieść. Opowieść Lucii Berlin bardzo mnie poruszyła. Mnie – kobietę, matkę, żonę, córkę… Każdą z nich w mojej głowie i w sercu. Wzbudzła podziw za odwagę i szczerość, za walkę, którą toczyła latami i którą udało jej się wygrać, a więc także i za bohaterstwo (nie bójmy się tego słowa) wreszcie – styl opowieści i język. To ważna książka, przeczytajcie ją koniecznie.
Michael Crummey „Rzeka złodziei” Wydawnictwo Wiatr od Morza 2016
W pierwszym odruchu, po zamknięciu książki na ostatniej stronie, pobiegłam w stronę biurka, by w komputerze sprawdzić, czy są jeszcze jakieś książki Michaela Crummeya, których być może, jakimś cudem jednak jeszcze nie przeczytałam… ale nie, wszystko, co napisał zostało już przetłumaczone na polski i wydane. Moimi faworytami pozostaje „Sweetland” i „Dostatek” (po sekundzie zastanowienia – „Pobojowisko” przecież też!) ale „Rzeka złodziei” porwała mnie także. To pierwsza książka Crummeya i z tą świadomością z tyłu głowy dało się wyczuć, że to początek, zalążki tego, co tak zachwyca w następnych dziełach autora. Tego, który szukałby w „Rzece” baśniowości i magii, charakterystycznych dla późniejszych książek autora wypada ostrzec, że także i ona tu w stadium kiełkowania. Mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Bo przecież to ciągle Michael Crummey. Wciąż to samo piękne pióro opowiadające o człowieku w konfrontacji z drugim człowiekiem i bezwzględnością natury w sposób niezwykły, prosto ale z najgłębszą uwagą i czułością… I co ja teraz pocznę?
Raimond Gaita „Mój ojciec Romulus” Wydawnictwo Czarne, 2013
Piękna, ujmująca opowieść o życiu ojca. Niespiesznie opowiedziana historia zwyczajnego życia. Emigranta, człowieka miotanego największymi namiętnościami, żyjącego według niezmiennych zasad, uczciwego i szczerego. Poczucie, że ma się do czynienia z bohaterem z krwi i kości jest jak najzupełniej uzasadnione. Jego życie to nie fikcja, a właśnie świadectwo życia Romulusa Gaita, napisane przez jego syna Raimonda. Choć niewielkich rozmiarów – paradoksalnie jest to książka na długie wieczory, bo czyta się ją powoli, przemyśliwując, zatrzymując na poszczególnych wydarzeniach. To książka intymna, urzekająca szczerością i prostotą – i właśnie dlatego warta polecenia.
cdn.
Jak Ty dajesz radę przeczytać 4 książki w miesiącu?!? Ja w tym roku liczę – na razie jedna w miesiącu… Marniutko. Co polecam? Portret Doriana Graya ostatnio przeczytałam, ciekawa pozycja. Wróciłam, po co najmniej 15 latach, do Muzyki plaży Pata Conroya. Czytało się równie przyjemnie, ale mniej naiwnie. Ciekawe jest odkrywanie na nowo starych lektur. Picasso pióra Henry’ego Gidel’a pochłonęła mnie całkowicie. A latem czytałam Śladami Steinbecka Geert’a Mak’a. Good read:) z punktu widzenia historycznego i typowej opowieści drogi. Ogólnie ciekawa podróż po USA.
Dorian jest u mnie w absolutnej czołówce najlepszych lektur ever… „Muzyki plaży” nie znam, chętnie nadrobię 🙂 Co do Picasso – podzielam opinię a że Steinbecka uwielbiam chętnie przeczytam Geert’a Mak’a. Dziękuję Ci bardzo 🙂
PS. No i wiesz – moje dzieciaki już wyrosły, mamy więcej czasu – wszystko przed Tobą 🙂
Caluje, Anna