Są dni, które zaczynają się właściwie dobrze. Wczesnym / bardzo wczesnym (niepotrzebne skreślić) rankiem udaje się właściwie zrobić wszystko, co zaplanowane i nieprzewidziane (rezalizacja tego drugiego szczególnie cieszy, choćby w kontekście na 10 minut przed odjazdem autobusu szkolnego – mama a dzisiaj do szkoły miałem przynieść…) Wychodzi się z domu z poczuciem dobrze opanowanych rutynowych i nie, zwrotów akcji. Schody zaczynają się gdy zaczynasz marznąć, czekając na przyjazd pociągu, który oczywiście się spóźnia. Pocieszasz się, że przecież zapowiadali na dziś upał. Ale już wiadomo, że w biurze zmarzniesz, bo swetra nie wzięłaś. Podróż pociągiem przywraca właściwy rytm, udaje Ci się uspokoić.
I myślisz sobie, to może być dobry dzień.
Utrzymujesz się w tym przekonaniu do momentu, gdy spojrzysz w lustro (to samochodowe, w którym robiłaś makijaż nie mogło zdradzić więcej prócz zmarszczek mimicznych i konieczności odwiedzin u kosmetyczki) w biurowej łazience. I czujesz się jak bohaterka reklam. W stylu nauczycielki, której dzieci kolor bluzki określają jako szary… bo i bluzka, której dawno nie nosiłaś okazuje się zszarzała i jakby to powiedzieć – lekko zbyt dopasowana… Dzień spisujesz na straty. Chowasz się po kątach, starasz się być niewidzialna… Kiedy w końcu udaje Ci się przebrnąć tak przez kilka kolejnych godzin, biegniesz na metro, którego drzwi zamykają Ci się przed samym nosem. Następne przyjeżdża wprawdzie wkrótce, ale z niewiadomych przyczyn zatrzymuje się na 5 minut na jednej ze stacji. Te właśnie 5 cennych minut, które miałaś w zapasie, żeby zdążyć na pociąg… Może pociąg się spóźni… Nie spóźnił się. A ty zdążyłaś wbiec na peron, by jeszcze zobaczyć oddalający się ostatni wagon… a razem z nim przybliżającą się niebezpiecznie wizję spóźnienia u dentysty.
W ciągu pół godziny oczekiwania na następny pociąg uświadamiasz sobie, że masz odciski, przez szpilki, które założyłaś po raz pierwszy w tym sezonie. A dzieci nie mają klucza do domu i czekają w ogrodzie. Całe szczęście przestało padać. Choć deszczu nikt nie zapowiadał, w przeciwieństwie do upału…
Listę niefortunnych zdarzeń dopełnia pomylona godzina wizyty u dentysty. Na obronę dodać mogę, że zdążyłam zatankować (okazuje się, że jeżdżenie na oparach nie sprawdza się na dłuższą metę) zanim właściciel stacji jej nie zamknął, jakby tylko czekał na nasz przyjazd a synek drugi dzielnie zniósł wizytę u dentysty. Następna za tydzień.
Czy kiedyś już Wam mówiłam, jak bardzo nie lubię poniedziałków?
Była taka jedna chwila w ciągu dnia, kiedy zrobiło mi się lepiej na duszy. Wyjęłam z lodówki mocno schłodzoną butelkę czerwonej „herbaty” przygotowanej w niedzielę. Zadziałało. Uspokoiłam się, wmawiając sobie, że nie ma co kumulować w sobie złych emocji. Poniedziałek niczemu winien nie jest, tylko zła organizacja. A mnie się zawsze wydawało, że jestem dobrze zorganizowaną osobą. Duży łyk herbaty. Przecież jestem dobrze zorganizowaną osobą… Jak nie, jak tak!
Rooibos polecany jest wszystkim osobom z niedoborami żelaza. Jest bezpieczny dla dzieci i ma właściwości chłodzące. Polecam … gorąco.
Red Ice Tea
Składniki:
„herbata” Rooibos w saszetkach (po 2 na każde 250 ml wody)
1 pomarańcza
sok z 1cytryny
duża garść truskawek
miód do smaku
syrop różany (opcjonalnie) – 2-3 łyżki
lód w kostkach (opcjonalnie)
ew. inne świeże owoce – ananas, melon
Przygotowanie:
1. Saszetki z Rooibosem zaparzamy w 250 ml wody, pozostawiamy pod przykryciem 3-5 minut. Przelewamy esencję do dzbanka, w którym będziemy przygotowywać napój i schładzamy w lodówce. W lodówce powinna się też znaleźć woda, którą dodamy do napoju.
2. Do dobrze schłodzonej esencji dolewamy wodę, doprawiamy miodem i sokiem z cytryny, ewentualnie syropem różanym.
3. Połowę pomarańczy wkrajamy do napoju, z reszty wyciskamy sok. Dodajemy pozostałe owoce. Schładzamy. Podajemy z liśćmi mięty.
Oh, bloody monday… Też tak miałam i zakończyłam dzień przerzucając frustracje na drewnianą łychę, którą mieszałam truskawkową konfiturę. Trochę pomogło. 😉
Wszystko bym zniosła, tylko nie dentysta! Są na tym świecie lęki, których nawet dorosła kobieta nie jest w stanie przezwyciężyć. Faktycznie poniedziałki są gonitwą. Podobnie jak wtorki i środy… Nie zdążyłam wczoraj zatankować. Pojechałam dziś rano, modląc się, żeby dojechać do stacji. Na szczęście się udało. Wtorek, póki co, zaliczam do dni bardziej udanych niż poniedziałek, choć już dwie ulewy za mną 🙂 Ściskam Cię Kochana. Nawet nie wiesz jak bardzo Ci dziękuję i jak bardzo, właśnie dziś, potrzebowałam tego, co od Ciebie dostałam. :-*
Aniu, jeszcze miesiac temu bylam jej zadeklarowanym wrogiem niemal. A ja przeciez w ogole typ bardziej herbata niz kawa. Tej jednej nie znosilam. Az zaczelam ja laczyc z miodem i cytryna a to juz insza inszosc… polecam sprobowac. Kiedy musialam zupelnie odstawic zielona zamienilam ja na Rooibos i szczegolnie teraz, latem, to swietny wybor.
Oh, bloody monday… Też tak miałam i zakończyłam dzień przerzucając frustracje na drewnianą łychę, którą mieszałam truskawkową konfiturę. Trochę pomogło. 😉
Bardzo malowniczy obrazek. Mnie przekonuje, bo sama w ten sposob przerzucam frustracje… Serdecznie
Anna
Ech, poniedzialki maja to do siebie, ze wszystko jakos latwiej sie rozsypuje… Ale taki napoj rozjasni nawet najgorszy dzien!
Masz racje. Wtedy trzeba wkladac jeszcze wiekszy niz w inne dni wysilek, zeby wszystko poskladac, z pomoca przychodzi jak zawsze comfort food….
Serdeczne pozdrowienia
Anna
ale kusisz ta herbatką:) mmmmmmmmmmmmmm w sam raz na dzisiejszy upał:)
Oj, zebys wiedziala… jutro musze wstawic nastepna… zapowiadaja 34 stopnie 🙂
Ale przynajmniej wiadomo, jaka pora roku 🙂
Serdecznie
Anna
Wszystko bym zniosła, tylko nie dentysta! Są na tym świecie lęki, których nawet dorosła kobieta nie jest w stanie przezwyciężyć. Faktycznie poniedziałki są gonitwą. Podobnie jak wtorki i środy…
Nie zdążyłam wczoraj zatankować. Pojechałam dziś rano, modląc się, żeby dojechać do stacji. Na szczęście się udało.
Wtorek, póki co, zaliczam do dni bardziej udanych niż poniedziałek, choć już dwie ulewy za mną 🙂
Ściskam Cię Kochana. Nawet nie wiesz jak bardzo Ci dziękuję i jak bardzo, właśnie dziś, potrzebowałam tego, co od Ciebie dostałam.
:-*
Widze, ze nie tylko ja tak mam z tym tankowaniem… cud-maz sie smieje, ze mam cudowna sklonnosc do oszczednej jazdy 🙂
Moglabym powtorzyc za piosenka -Niewiele Ci moge dac… ale to co moge, zawsze z sercem i usmiechem… A tak w ogole – pamietaj, ja bede czekac 🙂
Usciski serdeczne
Anna
Bywają takie dni. Ale jakie Ty masz cudowne lekarstwo 🙂
Tylko dlaczego mam wrazenie, ze coraz ich wiecej, nachalniej??? Cudownego lekarstwa juz jak na lekarstwo… trzeba wstawic nowe, serdecznosci moc
Anna
kto wie, może dzięki temu przekonam się do herbaty Rooibos ? 😉
Aniu,
jeszcze miesiac temu bylam jej zadeklarowanym wrogiem niemal. A ja przeciez w ogole typ bardziej herbata niz kawa. Tej jednej nie znosilam. Az zaczelam ja laczyc z miodem i cytryna a to juz insza inszosc… polecam sprobowac.
Kiedy musialam zupelnie odstawic zielona zamienilam ja na Rooibos i szczegolnie teraz, latem, to swietny wybor.
Serdecznie
Anna
Mi niestety na słowo rooibos robi się niedobrze 🙁 choć przyznam, że w takiej konfiguracji go nie piłam.
Mialam podobnie, ale patrz jak w komentarzu powyzej, zmienilam nastawienie dzieki dodatkom. U mnie sie sprawdzilo…
Serdecznie
Anna
O, mam zapasy rooibosa przywiezione z RPA, bo tam mi smakowala, a tutaj juz nie. Moze w takiej wersji tez zmienie zdanie!
Smak takiej herbaty z pewnością uratuje dzień pełen małych katastrof 🙂
Udalo sie, wypilismy wczoraj caly dzbanek 😉
Uff… to mi ulzylo… bo ostatnio cos mi sie nie udawalo trafic w gusta familijne 🙂
Bardzo sie ciesze i polecam na przyszlosc 🙂
Serdecznie
Anna
No nie zawsze sie udaje ale jakos sie nie zniechecam!