Rombosse. Metafizyka i antracytowe lampasy.

Wspiął się na palce. Zupełnie jak mały chłopiec sięgający z wysiłkiem najwyższej półki. Walizki spakowane, dom opustoszały, opuszczony prawie ostatecznie. Jeszcze tylko łazienka. Jeszcze tylko sprawdzić, czy wszystko zostało zabrane. Żeby nie zostawić nic, prócz wspomnień i pustych ścian, które cierpliwie przechowywać będą hałas dziecięcych śmiechów i głośnych zabaw. Aby niczego nie zapomnieć z tego, co najważniejsze. Wtedy pomyślał o niej. Czy pojedzie z nim. A właściwie – czy wróci. Pewnie znowu gdzieś się zagubiła. Jeszcze ta ostatnia półka, tak dla spokoju. Jest. I wtedy przypomniał sobie chwilę, kiedy ją tam odłożył. Właściwie schował przed dziećmi. Lubiły obracać ją w dłoniach, często prosiły by znów opowiedział im jej historię. Chował ją, nie mógł odnaleźć (bo nie pamiętał, gdzie schował) i odnajdywał na nowo. Stan permanentny. Trzymał ją teraz w dłoni. Ostatnią rzecz, którą wyniesie z tego domu na obcej ziemi. Jak przepustkę, bilet do innego, tego jedynego, do ojczyzny. Wracam. Nareszcie wracam – pomyślał, uśmiechając się na wspomnienie chwil z niedalekiej przeszłości.

Jesień 1999 roku. W pośpiechu wybiera numer do domu, żeby powiedzieć, że się spóźni. Ułamek sekundy, jeden niewprawny ruch serdecznego palca i jedna zamieniona cyfra. I zupełnie ktoś inny po drugiej stronie słuchawki.
– To chyba jakaś pomyłka…
Czy los może się pomylić? Tak przecież miało być, myśli dzisiaj. Jedna cyfra, jedna rozmowa, potem druga, trzecia, w końcu pierwsza wizyta. Tak często dzwonimy do kogoś nie wiedząc nawet czy ma akurat chęć lub potrzebę rozmowy z nami. A jeśli zadzwonimy do kogoś, kto na telefon czekał od dawna, na jakikolwiek telefon, od kogokolwiek, kto zechce wysłuchać? Rozmawiali o starej Warszawie, w zawierusze okrutnej historii i w chwilach chwały. Te opowieści lubił najbardziej. Nie mógł odnaleźć ich na kartach żadnej z książek. Historia państwa, historia narodu, historia życia. Jak ta o żolnierzach w spodniach z antracytowymi lampasami biegającymi w okolicach Karowej.
– Chcę, żeby Pan ją zatrzymał. Jest dla mnie ważna, tak jak wszystkie wspomnienia tamtych czasów. Ale wiem, że oddaję ją w dobre ręce.

Zamykał drzwi nieswojego już domu. Tak, jak zamyka się książkę, po przeczytaniu ostatniej strony. W lewej dłoni ściskał ten swój amulet. Duży, ciężki lekko zaśniedziały. Spojrzał na niego jeszcze raz. Rzeczypospolita Polska, 1936 r. Spojrzał w ledwie widoczne oczy Marszałka i z uśmiechem ryszył przed siebie…

… I przyszedł do nas, opowiedzieć nam jej historię. Zastanawialiśmy się wspólnie nad tym nieprzypadkowym chyba jednak przypadkiem.
– To raczej metafizyka niż czystej wody koincydencja – powiedział.

Powinien się tu chyba znaleźć jakiś tradycyjnie polski przysmak, jak na przyklad marcińskie rogale. A tu tradycyjny belgijski deser. Okazuje się jednak, że pieczone jabłka to smak naszego dzieciństwa. Czasów, które odeszły, pozostawiając trwały ślad w naszej pamięci.

Przepisów na Rombosse jest bardzo wiele. To doskonały waloński deser z Liège. Używa się do niego gotowego ciasta francuskiego, czasami też typowo drożdżowego. Przepis na ciasto właśnie, który znalazłam w książce „60 produits passion” Nathalie Bruart i Eric’a Boschman’a zmieniłam. Jabłko delikatnie upiekło się w kruchej skorupce z ciasta, konfitura wypłynęła na talerzyk. Pyszności.

Rombosse czyli pieczone jabłka w cieście
Składniki:

5-6 jabłek
200 g mąki tortowej
100 ml mleka
1 jajko
1 łyżeczka cynamonu
konfitura z czarnych porzeczek
cukier cynamonowy lub zwykły jeśli nie macie

Przygotowanie:
1. Jabłka myjemy, osuszamy i pozbawiamy ogonków. Wydrążamy środki, starając się pozostawić jabłko w całości. Odstawiamy.
2. Lekko podgrzewamy mleko.
3. Przesiewamy mąkę do osobnej miseczki, wlewamy do niej mleko, wbijamy jajko, wsypujemy cynamon. Łączymy i zagniatamy.
4. Ciasto dzielimy na 5 części, każdą rozwałkowujemy równomiernie na bardzo cienki placuszek, najcieńszy z możliwych.
5. Do środka wydrążonego jabłka nakładamy konfiturę porzeczkową. Jabłko obficie obsypujemy z wierzchu cukrem.
6. Przykrywamy jabłko rozwałkowanym kawałkiem ciasta tak, aby utworzyło zamkniętą całość. Inaczej soki i konfitura mogą wypłynąć.
7. Tak przygotowane jabłka układamy na blasze wyłożonej pergaminem i pieczemy do zrumienienia się ciasta, ok. 10-15 minut, w temperaturze 175°

Smacznego!
11 comments Add yours
  1. Takie jabłka z cynamonem(ale bez konfitury) w kruchym cieście, to przysmak moich Dziadków, kupują w miejscowej cukierni (która jest starsza ode mnie). Bardzo mi się ten przepis podoba:-)
    I piękna historia w tle…

  2. To właśnie najczęściej zbiegi okoliczności kształtują nasze życie najpoważniej i najtrwalej. I to jest niesamowite! Przeczytałam gdzieś kiedyś, że jeżeli chcesz wierzyć w przeznaczenie, spójrz za siebie – a jeżeli chcesz wierzyć w przypadek, rozejrzyj się dookoła. I jest w tym chyba mnóstwo prawdy. Bo to życie pisze najbardziej emocjonujące i nieprawdopodobne historie…

  3. Aniu, chyba to jest tak, że "często przypadek ma głos…"ale można to tłumaczyć tym, że tak miało być…
    Ładny spokój w tej historii.
    Bardzo ciekawy przepis na te jabłka:) – pasuje do tej historii.
    Dobrych snów Całemu Domu Twemu:)

  4. ciepla opowiastka……jakze milo sie cos takiego czyta pijac goraca herbate z cytryna i zajadajac sie tak pysznie zapowiadajacym sie deserem….nie znalam,ale mam nadzieje,ze bede miala go okazje kiedys zrobic i sprobowac 🙂
    Pozdrawiam cieplutko 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *