Wszystko zaczyna się i kończy w dniu św. Marka. Zupełnie tak, jakby nie było ani początku ani końca. A każde z nich było i jednym i drugim. Kilka kartek wcześniej studiujemy drzewa genealogiczne dwóch rodzin, o brzmiących obco, niezwyczajnie, ni to nazwiskach, ni przydomkach. Już wtedy możemy przeczuwać rytm opowieści gęstej od postaci pierwszego i dalszych planów, ich krzyżujących się losów, skomplikowanych relacji, woli przetrwania, błędów i złudzeń. I jeszcze cytat z Marqueza i Księgi Psalmów, oba znamienne, jakże by inaczej, i oto stoimy zziębnięci, głodni, u kresu sił i nadziei, u wybrzeży Nowej Fundlandii, obserwując wieloryba, który utknął na płyciźnie, czekając wraz z mieszkańcami jak „niedostrzegalnymi dla zmysłów porcjami” ujdzie z niego życie.
„Obrzydliwa praca trwała przez cały dzień. Na plaży zapłonęły czarne ogniska, na których wytapiano olej z wielorybiego sadła. Odór spowił całą przystań, czuli się tak, jakby pracowali w nisko zadaszonym magazynie. Na odcinku, na którym cielsko przechyliło się na bok, białe podbrzusze wieloryba było odkryte, a błona żołądka unosiła się swobodnie w płytkiej wodzie. Gdy trojaczki Toucherów dla zabicia czasu zaczęły dźgać ogromny flak nożami i osękami, z otwartej przez nich rany wypłynęła brudna woda, struga krwi oraz ławica nieprzetrawionych kapelanów i śledzi. Kiedy ukazała się głowa, chłopcy wrzasnęli i się rozpierzchli. Porośnięta siwymi włosami głowa człowieka. Blade ramię wysunęło się z poszarpanej rany i opadło bezwładnie do wody. ”
Nazwali go Juda, bo sposób, w jaki pojawił się w ich życiu skojarzył im się z pomieszanymi ze sobą losami Jonasza i Judasza, jedyną wiedzę czerpali bowiem z Biblii Jabeza Trimma, wydobytej pewnego dnia z przełyku dorsza wielkości kozy. Zniekształcone jej fragmenty ledwie dawały się odczytać, by w końcu zatrzymać się w chwili, gdy ręka Abrahama, dzierżąca nóż, zawisa nad Izaakiem.
Bohaterowie. Nieszczęśliwi, miotający się w walce o przetrwanie, wśród klęsk i żywiołów, które zdają się nie mieć końca, skazani na życie w tym miejscu i nim naznaczeni. Nieistotne przypadki, nawet nie tyle zapomniani przez Boga i ludzi, bo to oznaczałoby, że ktokolwiek mógł mieć wcześniej pojęcie o ich istnieniu. Tak mali, nic niewarci w obliczu tego, czemu muszą stawiać czoła każdego dnia i równie jak ono nieustępliwi. Każdego dnia stający do walki o przetrwanie, nieugięci, a przez to potężni, gnani tajemniczą siłą. Pochłonięci tą walką aż do zatracenia wiary, że cokolwiek w ich życiu może się jeszcze zmienić. A już z całą pewnością nie na lepsze. Los każdego nowego bohatera zdaje się odkrywać smutną prawdę o tym, że w miejscu takim jak to, w okolicznościach takich jak te, nie ma miejsca na miłość, a już najmniej – na miłość szczęśliwą, cokolwiek miałoby to oznaczać. Jest tylko jakaś smutna, chwilami tragiczna, konieczność, paląca trzewia potrzeba, która, raz zaspokojona, wypala się, jeśli nie natychmiast to kilka chwil dalej. Przed absolutną beznadzieją ratują losy doktora Newmana i Calluma. Równowaga niemal zachowana. Niemal, bo –”(…) tą niewidzialną siłą, która wprawia świat w ruch, nie są miłości szczęśliwe, ale nieszczęśliwe właśnie.”
„Kiedy skończyli, leżeli prawie nadzy na łóżku, uciszeni ciężarem tego, co zaszło miedzy nimi. Abel podparł się na łokciu i popatrzył na nią z góry. – Esther, zaczął, jednak ona położyła mu palec na ustach. Powiedziała, Abel, nigdy nie mów kobiecie, że ją kochasz. Wpatrywał się w nią, a oczy zaszły mu łzami. – To zawsze zabrzmi jak kłamstwo, powiedziała. – Lepiej pozwól, żeby doszła do tego sama.
„Dostatek” to opowieść fascynująca, wypełniona w większości latami, w których nędza i niedostatek przekraczają wszelką miarę, ludźmi z krwi i kośćmi, widmami i złudami charakterystycznymi dla realizmu magicznego. Wciągająca, porywająca, czasami zasępiająca i z każdą stroną przyciągająca coraz bardziej i bardziej. Forma i treść w idealnej harmonii, zmieniany nieoczekiwanie i jednocześnie bardzo trafnie rejestr języka, jego prostota i bogactwo zarazem, prowadzą czytelnika za rękę, łagodnie acz konsekwentnie, wciągając go w meandry opowieści. Z każdą stroną narastał we mnie żal, że przyjdzie nam się w końcu rozstać. Żal narastał istotnie, ale tylko do momentu, gdy lektura zakończenia stała się faktem. Zakończenia, które Was oczaruje i zaczaruje. Sprawi, że natychmiast wraca się do pierwszych stron książki. Zupełnie jakby trzeba było przeczytać ją jeszcze raz. A tak silny imperatyw nie dal się zgasić żadnym racjonalnym uzasadnieniem. Taki odruch. Takie poruszenie.
Dziś zapraszam Was na jabłecznik, określony przez cud-męża mianem – doskonały. Polecam gorąco.
Szarlotka na kruchym cieście
pieczenia
kwaśnej śmietany
obranych pokrojanych na półplasterki
ziemniaczanej
bułki
posypania
Z wieloryba?! Wow!
wygląda świetnie:)
wygląda idealnie, doskonałe ciacho!:)
Jedyna słuszna szarlotka to ta na kruchym cieście z grubą warstwą jabłek – jak Twoja 🙂
Szarlotka idealna. Pyszna!
Ilość jabłek jest odpowiednio słuszna 🙂
Piękna głębia ostrości na zdjęciach.
Pozdrawiam
Ania
Zjawiskowy !
Cudowny jest!
Muszę taki zrobić. Wygląda tak smacznie.
I zdjęcia piękne. Pozdrowienia 🙂
Zapachniało Twoją szarlotką 🙂 wygląda wspaniale! Czas zakasać rękawy i upiec tę pyszność. Pozdrawiam
Cudny <3
piękne zdjęcia zachęcają do wypróbowania– bardzo apetyczne ciasto 🙂
u mnie już ostatnie dni Walentynkowego Konkursu – Serdecznie Zapraszam :))
mybeautyjoy.blogspot.co.uk/2014/02/walentynkowy-konkurs-rozdanie.html
Anno tekst wciągający ( ten "Dostatek" mógłby być w sam raz dla mnie na teraz…), jabłecznik poruszający…, a zdjęcia nie ma jak u … babci:):):):) Stara komoda, vel stół, serweta, patera… piękny klimat stworzyłaś:), a rekomendacja męża-Cud tylko dodaje wiarygodności:)
Marcowych uścisków moc! Dobrze, że one teraz wirtualne… 😉
Uwielbiam jabłeczniki wszelkiej maści … i Twoje określenie "cud-męża":) …. pozdrawiam ciepło