Po raz pierwszy od kilkunastu lat jedziemy do Polski w okresie Wszystkich Świętych. Jedziemy tak długo, że w połowie drogi musimy zatrzymać się w hotelu i podjąwszy drogę następnego dnia rano jedziemy kolejną godzinę, omijając kolejny korek, po to tylko by wjechać w kolejny, którego już objechać się nie daje. Wiatr wieje, deszcz leje. Epicka to podróż, nie pamiętam takiej. Pierwsza bez dzieci, które z nami nie jadą ani do nas nie dołączą. Także pod tym względem jest wyjątkowa. W końcu kapituluję i kiedy samochod po raz kolejny zatrzymuje się na objazdowej drodze wyjmuję komputer, będę publikować. Wieczorem pewnie nie będę miała na to ani sił ani ochoty.
Żółcienie rozlewają się plamami za oknem mknącego samochodu. To dzięki tym licznym objazdom kolejnymi opłotkami widzę jakie postępy poczyniła jesień. Bo krajobrazy autostrady urozmaicają już nie tylko wiatraki, dziełające lub nie ale też łany fotowoltaiki. Taki mamy klimat…
Patrząc na tę jesień w niemal pełnej krasie przypomina mi się pewne sobotnie popołudnie rozświetlone słońcem, spędzone w domu, całkiem niedawno. Cud-mąż wychodzi na taraz zbierać winogrona. Ja w kuchni obrabiam kolejną dynię. Warkocz winorośli z wahaniem zagląda do domu przez uchylone drzwi tarasu, wydziera się na to wiatr i tak tańczą, a ja patrzę uśmiechając się na tę scenę i wspomnienie wiosny, gdy ten warkocz trzymałam w rękach i ściąć go nie chciałam wbrew ogrodniczej logice, bo taki był piękny, wybujały, bezwstydnie zielony. Całe lato próbował wedrzeć się do domu. Podglądałam te starania z uśmiechem. Kiedy wrócimy pewnie zżółknie i on. Uważność na drobiazgi, okruchy życia pozwalają zachować równowagę i nie bać się przemijania. Im bardziej świadoma jestem tych wszystkich szczegółów i trybików całego łańcucha tym bardziej jestem spokojna. Niewiele staje się nagle, większość zmian to proces. Jesteśmy jego częścią. Dobrze jest znać swoje miejsce.
No i dojechaliśmy do Polski. Beznyna, zgodnie z oczekiwaniami, podrożała 🙂 Ja docieram do końca wpisu, który zawiera jakąś treść (za brak treściw ostatnich trzech oberwało mi się od Agaty, więc robię, co mogę). Marzy mi się wybiec na ukochaną plażę w Łazach i posiedzieć choć przez chwilę, na piasku. Pozwolić by wiatr poczochrał moje siwe włosy. Pełnia szczęścia, jak dla mnie 🙂
Ta sama Agata zwykle śmieje się ze mnie, że na lunch jem zawsze buraczki. No nic nie poradzę, że tak lubię a i one takie zdrowe… i na moją anemię w sam raz. Dziś więc patzarosalata, zwyczajowo greckie danie na Boże Narodzenie, podawane jako przystawka. Ja do swojej dorzuciłam jeszcze dynię, of course 😉 Spróbujcie koniecznie!
Kończę, mój ukochany Szczecin, na horyzoncie. Czas się rozejrzeć.
Pantzarosalata z dynią
Składniki: na 2 porcje
1/4 małej dyni hokkaido
2 małe buraki
250 g jogurtu greckiego
3 łyżki oliwy
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka muszardy miodowej
1 łyżka soku z cytryny + skórka otarta z 1/2 cytryny
sól, pieprz do smaku
świeży koperek
garść solonych pistacji
melasa z granatów / aceto balsamico do podania
Przygotowanie:
- Buraki pieczemy / gotujemy na parze. Obieramy, kroimy na mniejsze kawałki.
- Dynię pozbawiamy nasion, kroimy na kawałki, pieczemy (funkcja grill w piekarniku przez ok. 15 minut), skropione wcześniej oliwą i oprószone solą i pieprzem, aż będzie jędrna.
- Jogurt łączymy z oliwą, posiekanym drobno czosnkiem, cytryną i musztardą. Doprawiamy.
- Warstwę jogurtu rozkłądamy na talerzach, posypujemy koperkiem. Układamy buraczki i dynię. Posypujemy posiekanymi pistacjami. Skrapiamy melasą. Podajemy.
- Pantzarosalatę możemy podać w formie warzyw pokrojonych w kostkę, połączonych z sosem jogurtowym i posypaną pisatcjami.
Smacznego!